Rozmowy na poważne tematy nie mogą być pomijane, zwłaszcza jeśli dziewczyna potrzebuje wskazówek, drogowskazów i wsparcia, także w temacie seksualności i antykoncepcji. Podpowiadamy, jak poruszyć krępujące tematy i rozwinąć dialog pomiędzy Tobą, a córką. Ze wstępnych ustaleń wynikało też, że ostatni kontakt telefoniczny miała (matka 45-latki - przyp. red.) z córką 9 lutego, a z wnuczką 10 lutego. Rozmowa w południe w RMF FM i Radiu Z tego też płynie nauka. Matka daje córce poczucie bezpieczeństwa, stabilności. Poprzez akceptację wyborów buduje poczucie własnej wartości u córki. Wypaczenia relacji matki z córką. Istnieje kilka form wypaczeń relacji matki z córką, gdzie dochodzi do wymieszania ról, rozwoju niezdrowych emocji czy zmiany natury więzi. Niedawno w pociągu słyszałam rozmowę matki z córką przez telefon i jako, że to nie jedyny taki przypadek, z jakim się spotkałam naszła mnie pewna refleksja. Na pozór w rozmowie nie było nic piekielnego, ale wyglądała mniej więcej tak: - No cześć Martyna, jak było w szkole? - A powiedz mi, jak poszedł ci ten konkurs z matematyki? "Rozmowa matki z córką: Tish: Chase chce, żebym zapisała się do tego samego klubu, do którego on należał w gimnazjum. Ja nie chcę. Ja: Więc nie rób tego. Tish: Ale nie chcę go rozczarować. Ja: Posłuchaj. Wyjątkowy wywiad z matką i córką – Małgorzatą Foremniak i Aleksandrą Jędruszczak – to rozmowa o miłości i mocy rozmowy, dzięki której można przepracować trudną przeszłość i na nowo zbudować relację. p0RAQd. O startującej właśnie kampanii, które chce zachęcić matki do rozmowy z własnymi córkami, rozmawiamy z edukatorką seksualną Agnieszką Górecką oraz dziennikarką Odetą Moro. – „Kampania Porozmawiajmy Mamo podejmuje bardzo ważny temat, rozmów matek ze swoimi córkami na temat dojrzewania i pierwszej miesiączki. Wydaje się to oczywiste, w końcu kto inny, jak nie matka ma rozmawiać ze swoją córką na te tematy? Okazuje się jednak, że tak się nie dzieje.” – dla tłumaczy Agnieszka Górecka. Celem projektu „Porozmawiajmy Mamo” jest przekazanie mamom pomocnych narzędzi do rozmowy z córką, nie tylko w kontekście nadchodzących zmian fizjologicznych, ale co ważniejsze – zmian związanych z psychiką i emocjami młodej, dojrzewającej kobiety. Impulsem do rozpoczęcia kampanii były wyniki badania przeprowadzonego w 2018 roku przez Kantar Polska na zlecenie marki No-Spa. Badanie realizowane w formie blisko 100 godzin rozmów z mamami oraz nastolatkami, pokazało wyraźnie, że większość matek nie wie jak rozmawiać z córkami na temat menstruacji i dojrzewania. Miesiączka w wielu polskich domach jest wciąż po prostu tematem tabu, a ciężar przygotowania dziewczynki do zmian towarzyszących dojrzewaniu świadomie przenoszony jest na szkołę. Brak szczerej rozmowy sprawia, że miesiączka, która powinna być czymś naturalnym, budzi duże negatywne emocje – stres, skrępowanie, niepewność, strach, obawę przed bólem i rozczarowaniem. Dziewczynkom często brakuje tak potrzebnego w tym czasie „emocjonalnego przewodnika”, jakim powinna być matka. Czemu w dzisiejszych czasach dojrzewanie wciąż jest tematem tabu? – „Mam wrażenie, że w tej kwestii przez dwadzieścia lat niewiele się zmieniło. Oczywiście, pojawił się powszechny dostęp do Internetu, ale wciąż brakuje takiej pewności, że dojrzewanie, że zmiany w ciałach są czymś naturalnym, a nie wstydliwym. Mamy więc dostęp do mnóstwa rzetelnych informacji, ale nie umiemy ich młodym ludziom przekazać w sposób naturalny.” – komentuje ekspertka. Istotne jest, aby nastoletni chłopcy nie byli wyłączani z rozmów o miesiączce oraz dojrzewaniu dziewcząt. Są ich kolegami z klasy, przyjaciółmi, chłopakami, a w przyszłości mężami oraz ojcami córek. Nie ma żadnego powodu, dla którego nie mieliby posiadać wiedzy odnośnie cyklu menstruacyjnego. Poza tym, to niewiedza jest najczęstszym źródłem niechęci i obrzydzenia oraz podtrzymuje tabu wokół miesiączki. Tak samo jak ważne jest, by mamy rozmawiały o miesiączce z córkami, mamy synów również nie powinny pomijać tego tematu. To właśnie one są dla chłopców najbliższymi na tym etapie kobietami. Mają okres, doświadczają zmian zachodzących w cyklu, a synowie na co dzień to obserwują. Chłopak, tak samo jak dziewczynka, powinien wiedzieć czym jest miesiączka, jak przebiega, że czasem towarzyszy jej ból i dyskomfort. Chłopiec, który będzie posiadał taką wiedzę i dla którego ten temat nie stanowi tabu, nie będzie wyśmiewał swoich koleżanek gdy usłyszy, że mają okres lub wypadnie im z plecaka podpaska. Nie będzie reagował wstydem, czy zażenowaniem przy poruszaniu tego tematu, tylko potraktuje go jako coś naturalnego. Gdzie matki mogą szukać pomocy, jeśli chcą zacząć rozmowy ze swoimi córkami na temat seksualności? Zapytaliśmy o tę kwestię dziennikarkę Odetę Moro: – „Rozmowy o dojrzewaniu to zawsze była kwestia trudna i często obydwu stronom jest niewygodnie i niezręcznie. Dlatego tak bardzo się cieszę, że już za chwilę rusza kampania Porozmawiajmy Mamo – może ona pokaże potrzebę rozmowy między matką, a córką. Dodatkowo, ruszy cała platforma edukacyjna dla mam, które mieszkają w odległych zakątkach Polski i nie mają możliwości spotkania się z ekspertem w tych dziedzinach. Dzięki temu będą mogły uzyskać odpowiednią wiedzę w Internecie. Rusza kanał na platformie YouTube, które będą namawiać do sprawdzenia, czy nasze relacje matka-córka są wystarczające i czy sama rozmowa wystarczy. Dodatkowo, od września do listopada będą pojawiać się webinaria, z ekspertami, którzy będą do dyspozycji każdej mamy, mającej zasięg internetowy.” – tłumaczy Odeta Moro. newsrmtv Są kwestie, do których często trudno podejść z małymi dziećmi, które są ważne, ale dla tych z nas, którym czasem trudno jest „przełamać lody” i rozpocząć rozmowę bez pozorów zmuszania. Problemy takie jak wykorzystywanie seksualne, przemoc ze względu na płeć czy zastraszanie są niestety na porządku dziennym i są to sytuacje, o których musimy porozmawiać aby dzieci wiedziały, kiedy mogą być w niebezpieczeństwie i jak mogą się może dlatego rozmowa między matką a jej 5-letnią córką opublikowana na stronie Witty Mum na Facebooku stała się wirusowa: wykorzystując moment, kiedy oglądali jeden z układów Simone Biles na igrzyskach olimpijskichskorzystał z okazji, aby porozmawiać z nią o historii molestowania seksualnego, którego doświadczała gimnastyczka, o zachowaniu, jakie starsi ludzie powinni zachowywać w stosunku do najmłodszych (w tym przypadku trenerów), a nawet o empatii, jaką powinniśmy mieć wobec kobiety w ciąży. Na ekranie telewizora pojawiła się Simone Biles. Mój mąż skomentował do naszych dziewczyn: „Ona jest najlepszą gimnastyczką na świecie”. Dodałem: „i ona jest naprawdę odważna”. Moja 5-letnia córka spojrzała na mnie i zapytała «Dlaczego?» Powiedziałem więc: „Ponieważ amerykańscy gimnastycy mieli kiedyś lekarza zespołowego, który okazał się złym człowiekiem. Dotykał intymnych części dziewczyn. To było takie przerażające, żeby dziewczyny komukolwiek o tym mówiły. Nie wiedzieli, czy ktoś im uwierzy i bali się utraty miejsca w zespole. Ale Simone Biles była jedną z dziewcząt, które zabrały głos i powiedziały, co się dzieje, a teraz ten przemocowy lekarz jest w więzieniu. Widziałem, że wciąż słucha, więc dodałem: „A teraz ma własne centrum fitness, w którym dba o bezpieczeństwo dzieci, gdzie rodzice mogą mieć na nie oko i dobrze się z nimi rozmawia zamiast na krzyki, co robi wielu trenerów, ale to nie w porządku”. Moja córka nie odpowiedziała. Wstała z krzesła i obserwowała każdą chwilę rutyny Simone Biles. Jakby tego było mało, Biles opuścił sponsoring Nike, ponieważ marka wycofała się ze wsparcia dla ciężarnych sportowców 👊 ⬆️ Wszędzie są momenty, w których można się nauczyć o bezpieczeństwie ciała i prawach dzieci. Weź to.* Myślę, że to świetny przykład na to, jak naturalnie prowadzić rozmowę z dziećmi: jeśli jesteśmy w domu, w miłej atmosferze i dzieląc chwilę z rodziną, istnieją idealne warunki do rozwiązania każdego problemunawet jeśli jest „delikatny”. Zaufanie to dziedzina, która jest pielęgnowana bardzo wcześnie, dlatego ważne jest, aby dzieci wiedziały i czuły, że mogą z nami porozmawiać o wszystkim. Jednym z naszych obowiązków jako rodziców jest zapewnienie im narzędzi, aby mogli się bronić i wiedza jest jedną z najpotężniejszychoczywiście biorąc pod uwagę, że zawsze musimy mówić do nich prawdę, nazywając rzeczy po imieniu i językiem odpowiednim dla ich wieku. O radości z rodzicielstwa i o rodzicielskich lękach. O władzy rodzicielskiej i o mocy, którą mają dzieci. O specyfice relacji z córką i o sposobach na mierzenie swojego macierzyństwa opowiada Karolina Lewestam, autorka zbioru esejów Pasterze smoków. Rodzice kontra świat oraz Małej Księżniczki. Pani najnowsza książka, Pasterze smoków, to zbiór esejów o rodzicielstwie. Ale wydana w zeszłym roku Mała Księżniczka, która rozmawia z Małym Księciem Antoine’a de Saint-Exupéry’ego – też skłania do refleksji na temat macierzyństwa. Czy Mała Księżniczka to książka o relacji z córką, czy raczej o relacji ze swoją wewnętrzną dziewczynką? Myślę, że te dwie relacje się ze sobą łączą, są de facto bardzo do siebie podobne i nie wiedziałam tego, dopóki nie miałam córki. Moja relacja ze starszą córką jest tak bardzo – w sposób nieszczęśliwy chyba – zapośredniczona przez to, jak ja przeżywałam swoje dzieciństwo, że to aż może niezdrowe. Dlatego staram się bardzo oddzielić tę relację od własnych doświadczeń i traktować córkę jako osobny byt. W Pasterzach smoków dosyć wyraziście opisuje pani swoją relację z synem, jej granice są, wydaje mi się, mocno zarysowane. Natomiast mam wrażenie, że relacja z córką jest bardziej płynna. To dlatego, że ja sama jeszcze nie wiem, jak mam się odnieść do tej relacji – jak będę wiedziała, to się chętnie odniosę! Cały czas ze sobą walczę. Ostatnio zdałam sobie sprawę, że o syna się nie boję; w głębokim, ontologicznym sensie nie obawiam się, że on nie przetrwa. Natomiast o Matyldę, moją starszą córkę, boję się strasznie. Próbując zrozumieć przyczynę tego lęku, przyjrzałam się własnej drodze dorastania. Można powiedzieć, że jestem we w miarę sensownym miejscu w życiu, robię to, co lubię robić, mam dom, koty, nie rozwiodłam się jeszcze z mężem, ale – ponieważ znam swoją drogę, pamiętam, jak ona wyglądała – cały czas mi się wydaje, że to jest dość nieprawdopodobne, że osiągnęłam stabilność. Bo tyle było momentów, że świat mnie bolał, że było mi trudno działać, nie miałam poczucia sprawstwa. Moja córka wychowuje się w społeczeństwie, w którym ja też wyrosłam. W społeczeństwie trochę innym, pod jakimś względem lepszym, pod innym gorszym, ale jednak podobnym. Będzie miała drogę podobną do mojej i to będzie droga inna od drogi mojego syna: nawet nie w sensie biologicznym, tylko w związku ze środowiskiem, w jakim żyjemy. Moim córkom i synowi społecznie są przeznaczone różne role – nawet jeżeli prawie identyczne, to jednak ta istniejąca różnica jest fundamentalna. Ale ja sama mimo wszystko przetrwałam. Więc może o Matyldę boję się na wyrost? Może jednak powinnam ufać dziewczyńskiej mocy? Skoro dziewczyńska moc doprowadziła mnie tu, gdzie jestem teraz? Ta dziewczyńska moc bywa tłamszona na każdym kroku. Przez co na przykład dziewczynki i kobiety są dużo bardziej podatne na poczucie winy. Przy lekturze Małej Księżniczki zwróciło moją uwagę, jak wiele ta bohaterka przeżywała jego drobnych ukłuć. A to, że kogoś zostawiła, odeszła, a to, że może źle się zachowała. Julia Kristeva opisywała w Czarnym słońcu, jak z matki na córkę przechodzi rodzaj przekleństwa, melancholii, która wynika z tego, że wiele dróg samorealizacji i budowania tożsamości jest dla kobiety zamkniętych. Kobieta ma takie poczucie, że w jakimś sensie nie istnieje, nie dotyka rzeczywistości; dlatego że jak popatrzy na siebie z patriarchalnego punktu widzenia, to jest niewiele warta. Jedyny język ewaluacji, wartościowania, jaki zna, to język męski. I to jest zawsze język działania, język akcji. Tymczasem akcja i działanie nie są kobiecie dostępne w ten sam sposób co mężczyźnie. Jej role częściej bywają pasywne. Poczucie winy to jest w przewrotny sposób przeciwieństwo działania: wykonujemy jakiś ruch, podejmujemy akcję, ale potem chcemy ją cofnąć, ta nasza ingerencja w świat jakoś nas boli, wydaje się niewłaściwa, niemoralna, niedobra. Czy myśli pani, że da się dziewczynkę jakoś uchronić przed tym mechanizmem? Tak się zastanawiam, co mnie jako małej dziewczynce, która wszystko, co zrobiła, uznawała za niewłaściwe, by pomogło. I to jest straszne, co powiem, i nie mam tego na myśli w tak radykalny i nieprzyjemny sposób, ale – chyba inna matka by mi pomogła. Matka, która wtedy praktycznie nie istniała, a i teraz rzadko się ją spotyka. Taka, która pozwalałaby mi się ładować w kłopoty, robić ludziom przykrość i pokazywać się ze złej, brzydkiej czy głupiej strony, żebym po jakimś czasie nauczyła się, że moje działanie może mieć też nieprzyjemne konsekwencje i że to jest normalne. Bo prawda jest taka, że nie jesteśmy w stanie nieść światu tylko rzeczy pozytywnych. Chciałybyśmy bardzo to robić, bo do tego nas socjalizują: bądź tą pozytywną, piękną, uśmiechniętą Manic Pixie Dream Girl, która się pojawia i sprawia, że wszystko zmienia się na lepsze. A nie jesteśmy w stanie przynosić na świat samej radości i piękna, to nierealna wizja. Żeby się tego nauczyć, żeby jak Mała Księżniczka wyciągnąć tę ćmę z siebie i zobaczyć, że ona jest, przyjrzeć się temu, jaka ona jest, trzeba wdrażać się w rozumienie siebie jako osoby częściowo złej. Gdybym miała szansę się tego dowiedzieć, kiedy byłam dziewczynką, czułabym to poczucie winy trochę mniej mocno. Przeczytaj też: Dziewczyny potrzebują książek, w których są inne fajne dziewczyny – rozmowa z Karoliną Lewestam, autorką „Małej Księżniczki” Myślę, że Mały Książę może być czytany też jako opowieść o niedobrej relacji z matką. Różę można interpretować jako matkę, która tłamsi dziecko, nie pozwala rozłożyć skrzydeł, nie pozwala oglądać świata i sprawdzać siebie, tylko cały czas każe czuć się do czegoś zobowiązaną. Wspaniale to odwraca Mała Księżniczka. U pani relację z matką symbolizuje znajomość Małej Księżniczki z pilotką Amelią Earhart. Dobrą relację z matką. Taką, która nie jest po to, żeby się jej kurczowo trzymać. Bo matka ma za zadanie w którymś momencie córkę wypuścić. Relację Małego Księcia z Różą zazwyczaj interpretuje się jako relację erotyczną, ale ona rzeczywiście nie jest jednoznacznie zdefiniowana. Tak, w pewnym sensie Róża może być matką. Idąc tym tropem, Tulipan z mojej książki może być figurą ojca; ojca niezadowolonego z tego, kim córka jest. Zawsze mnie to smuciło w Małym Księciu, że on musi do tej Róży wrócić, bo lojalność, „bo tak trzeba”, mimo że ona jest dla niego taka podła i niemiła, całkiem niesympatyczna. Między innymi dlatego napisałam Małą Księżniczkę: żeby z tym podyskutować. A czy relacja z córką wpłynęła na pani relację z własną matką? Ja się z moją mamą lubię bardzo, często się widzimy i nie ma między nami zasadniczo dużych problemów, ale mamy konflikt związany z tym, że – być może jest to kwestia pokoleniowa – mama nie bardzo rozumie granice. To nie są jakieś straszne rzeczy, raczej drobne, ale na mnie w dzieciństwie wyjątkowo mocno oddziaływały. Kiedy byłam dziewczynką, mama bardzo starała się wpływać na mój wygląd, na ubiór, na najmniejsze szczegóły; lepiej wiedziała, czy buty są na mnie dobre, lepiej wiedziała, czy pasują mi krótkie, czy długie włosy, i tak dalej. Jak widzę, że teraz mama chodzi za Matyldą i próbuje namówić ją na dwa warkocze zamiast jednego – to się buntuję podwójnie. Zazdroszczę mojemu synowi, że potrafi asertywnie, z humorem, z gracją takie rzeczy załatwiać. Na propozycję babci „Załóż tę żółtą bluzę, tak ci w niej ładnie” on mówi po prostu: „Babcia! Nie”. Ani ja, ani moja córka tak nie potrafimy. W naszej kulturze istnieje przekonanie, że po prostu „chłopcy tak mają”, że są bardziej asertywni, ale też aktywni, sprawczy. Że przyczyna leży w biologii i już, że wychowanie niewiele tu ma do powiedzenia. W Pasterzach smoków, powołując się na wiele badań i metaanaliz, próbuje pani dociec, czy rzeczywiście „boys will be boys” niezależnie od tego, jak będziemy ich wychowywać. Nie dochodzi pani do żadnego jednoznacznego wniosku, ale też nie zbija pani ostatecznie tezy o tym, że to geny decydują. Jak wielu znanych mi rodziców, mnie także zaskoczyło to, że mój syn od początku realizuje ten stereotypowy model bycia chłopcem. Szaleje, walczy, chce zwyciężać. Mimo że, również od początku, podsuwam mu do wyboru inne drogi, inne pomysły. Kultura kapitalistyczna, sprzedając mi rozwiązania najróżniejszych kwestii, buduje we mnie złudzenie rodzicielskiej omnipotencji. Ale to złudzenie dosyć szybko się kończy. Na przykład właśnie samo dziecko okazuje się materią bardziej odporną na wpływy, niżby się chciało. Mimo że się ma do dyspozycji cały arsenał przedmiotów, technik i narzędzi. Stąd wzięły się moje poszukiwania odpowiedzi na pytanie: geny czy środowisko? Co decyduje o tym, jak kształtują się zachowania chłopców i dziewczynek? Ale jedynym wnioskiem, jaki mogę postawić naprawdę z całą mocą, to że o wiele więcej rzeczy, niż sobie wyobrażamy, jest poza kontrolą rodzicielską. W jednym z esejów pisze pani o zaproponowanym przez Clémentine Beauvais rozróżnieniu na dwa rodzaje potężnej siły: władzę, którą posiada rodzic, i moc, którą posiada dziecko. W Małej Księżniczce to rozróżnienie można odnaleźć w ostatniej scenie: dorosła Amelia używa swojej władzy, żeby mała dziewczynka, którą pokochała, mogła sięgnąć po własną moc. Władza polega na tym, że wolno nam zadekretować pewne rzeczy, a moc polega na tym, że mamy pewne możliwości i mamy siłę wewnętrzną, która może nas ku tym możliwościom poprowadzić. Władza może też tę moc stłamsić i wyzwaniem dla rodzica jest, żeby nie używać jej w tym celu. Kiedy dziecko jest małe, nie jest trudno się pod tym względem pilnować. Z magazynów, z książek znamy dogmaty psychologiczne dzisiejszych czasów: żeby nie przenosić na dziecko swoich ambicji; żeby za bardzo nie utożsamiać się z dzieckiem, bo ono ma swoją drogę, musi popełnić własne błędy. Że dziecko potrzebuje wolności, nie możemy czuć się stwórcami, mamy czuć się raczej ogrodnikami. To wszystko wiemy. Ale trudniej się robi, kiedy dziecko jest starsze. Bo trzeba się na przykład powstrzymywać, żeby jego porażek nie odczuwać jako własnych. Te wszystkie banały rodzicielskie muszą być powtarzane, bo wszyscy mamy tendencję, żeby władzy nadużywać. Inne wyzwanie rodzicielskie to, być może paradoksalnie: umieć się cieszyć. Porusza pani tę kwestię w swoich esejach: skąd się to bierze, że tak mało mamy radości po prostu z przebywania z dzieckiem? W Małej Księżniczce jest poruszająca scena, jak dorosła Amelia zrzuca ubranie i wbiega w fale razem z dziewczynką, żeby się powygłupiać, po prostu nacieszyć morzem. Żeby ta relacja rodzicielska była pełna, to my sami musimy mieć dobrą relację z naszym wewnętrznym dzieckiem. Musimy być w kontakcie z jego radością, ale też z tym samym smutkiem, który mieliśmy, jak byliśmy mali, bo przecież dzieciństwo to jest też okres strasznych przeżyć, potwornych lęków, innych niż te dorosłe. A czy to nie jest tak, że odejście od radości to efekt uboczny tego, że staramy się sprostać oczekiwaniom społecznym wobec rodziców, które się sprowadzają do maksymalnej kontroli: siebie, swoich emocji i reakcji? I w ten sposób tracimy też spontaniczność? Opowiem na własnym przykładzie. Ja na początku na mojego syna nie krzyczałam w ogóle; to dziecko do szóstego roku życia nie usłyszało ani jednego krzyku. A jak się urodziła moja córka, nagle złapałam się na wrzaskach do syna: „chodźże tu!”, „zjedzże to, zamiast tym rzucać, bo już nie mogę ci zrobić kolejnej kanapki!”. To mnie na początku przeraziło i pomyślałam: jestem fatalną matką. Ale potem doszłam do wniosku, że może właśnie to jest, stety lub niestety, prawda o mnie. I że może dzięki temu nasza relacja paradoksalnie będzie lepsza, bo ja trochę bardziej będę mogła być sobą i on zrozumie, że czasem ludzie są po prostu, najzwyczajniej w świecie, wkurzeni. Rzeczywiście, w naszej kulturze wiele emocji jest zakazanych rodzicom; wściekłość, frustracja, zdenerwowanie – a już rozczarowanie dzieckiem jest absolutnym tabu. Niektórych rzeczy wręcz nie wolno nam czuć. Może rzeczywiście staramy się nie czuć tych emocji, które są zakazane, i w związku z tym wypłaszczamy się emocjonalnie, nie czujemy też radości? Może nawet nie to, że staramy się nie czuć emocji, tylko staramy się je mieć maksymalnie pod kontrolą, ze względu na dobro dziecka. Nie okazywać ich tak wyraźnie, jakbyśmy mieli ochotę. Jak jestem wściekła, to nie krzyczę, tylko spokojnie mówię: „teraz jestem na ciebie zła”, chociaż mam ochotę rzucać przedmiotami. To też wynika z tego – jak mi się wydaje – że aby w ogóle sprawować władzę rodzicielską, trzeba być w jakimś sensie oddzielonym od świata dziecka. Na takiej zasadzie, że jak ktoś zostaje szefem, to już nie chodzi na imprezy z podwładnymi. A jak ktoś zostaje rodzicem, to kiedy biega po trawniku i krzyczy: „jestem potworem, zaraz cię zjem!”, nie robi tego tak do końca na serio. Rodzic musi być tym „buszującym w zbożu”, „catcherem in the rye”; kimś, kto niby się świetnie bawi nad urwiskiem z innymi, ale jako jedyny widzi klif i wie, że można spaść. I rzeczywiście, będąc w tej pozycji, bardzo trudno czuć pełną radość, nie oszukujmy się. Trudno pielęgnować swoje wewnętrzne dziecko, jak trzeba być zewnętrznym dorosłym. No właśnie. Jak w pani esejach: jesteśmy pasterzami smoków. Smoki to nasze rodzicielskie lęki. Jesteśmy ich pasterzami, bo nie możemy być zabójcami; nie da się tych lęków całkowicie zniszczyć, uspokoić. Zaskakuje nas ich siła, ale często zapominamy, że one są częścią naszego bycia w świecie. Mamy tu bardzo wiele różnych spraw i wychowanie dzieci jest po prostu jednym z wielu elementów życia, częścią organicznej całości. Więc jeśli w życiu co chwila się czegoś boję – boję się, że umrę, boję się, że coś mi się stanie, boję się, że się okaże, że mam cukrzycę, boję się, że przyjdę na wykład ze studentami i mnie wyśmieją – to dlaczego się dziwię, że o dzieci też się boję? Macierzyństwo jest po prostu jednym z elementów życia i tak jak innych rzeczy, można go też żałować. Ale kiedy już zostaniemy matkami, o tym nie rozmawiamy. To kolejne tabu, które odsłania pani w swoich esejach. Z jednej strony można chcieć i kochać, a można jednocześnie żałować, można myśleć „o Boże, ile to pracy!”, i można też być niezadowoloną, bo się na przykład chciało córkę, a ma się syna. We wszystkich dziedzinach życia bywa tak, że czasem czegoś bardzo chcemy, a czasem tego żałujemy, a potem znowu nam się bardzo podoba. A macierzyństwo to wyjątkowo mocna, intensywna jego część i może budzić różne, nieraz sprzeczne odczucia. Wspomina pani o sposobach mierzenia macierzyństwa za pomocą kamieni milowych, „kluczowych momentów” – poród czy pierwsze karmienie jako sprawdzian tego, czy jesteśmy dobrą, czy złą matką. Dochodzi pani do wniosku, że to nie najlepsza forma oceny naszych działań. Jaki jest pani sposób mierzenia swojego macierzyństwa? Boję się tego pytania bardzo. W odniesieniu do relacji z synem myślałam zawsze, że jestem taką świetną matką. On od początku dobrze reagował na to, jak się do niego odnosiłam, od początku dobrze się rozumiemy. Ma już prawie 14 lat, a dalej jesteśmy przyjaciółmi, ale też nie za bardzo, nie toksycznie. Widzę w naszej relacji problemy i błędy, ale one są rozwiązywalne – wszystko jest tak jak trzeba. I mogę pomyśleć: jakość tej relacji określa jakość mojego macierzyństwa. I nagle okazuje się, że z moimi córkami, które mają teraz 7 i 3 lata, najprawdopodobniej będzie inaczej. Już widzę, że ze starszą relacje nie będą łatwe. Że taki test, który działa w przypadku syna, w tym przypadku zawiedzie. Oczywiście kiedy się tak okaże, to pewnie chciałabym stworzyć nowy rodzaj testu, który jakoś tę moją samoocenę wywinduje, no bo jak to, ja mam być złą matką? O nie! Na przykład chciałabym, żeby wtedy testem była moja zdolność do zachowania siebie w obliczu tej relacji. A będzie w niej chyba dużo przepychania się emocjonalnego, trochę toksyczności, uwikłania. Ja też miałam to z moją mamą, więc wiem, jak będzie. Ale mojej mamie było trudniej niż mnie teraz, bo nie miała dostępu do psychologicznej wiedzy, która dziś jest powszechna, i nie posiadała koncepcji ani swoich, ani moich granic – a ja bardzo chcę tych granic pilnować, także jako matka. Kiedy córce będzie trudno, a różne trudne przeżycia pewnie nadejdą, to chcę, żeby mogła do mnie podpłynąć i ja ją wtedy złapię – ale chcę też pamiętać, że ja nie jestem nią. Kiedy to oddzielenie od niej mi się uda, to wtedy właśnie będę mogła jej pomóc. I wtedy pomyślę, że mi się udało. Karolina Lewestam (ur. 1979) – dziennikarka i redaktorka. Obroniła doktorat z filozofii na Uniwersytecie Bostońskim. Od 2014 r. felietonistka „Dziennika Gazety Prawnej” i autorka wielu tekstów publicystycznych, publikowanych między innymi w „Gazecie Wyborczej” i w „Piśmie”. Wielokrotnie nominowana do nagrody Grand Press w kategorii Publicystyka. Autorka/autor Katarzyna Michalczak Poetka, pisarka, doktorka socjologii. Laureatka nagród literackich. Za zbiór opowiadań "Klub snów" nominowana do nagrody GDYNIA 2020. Współprowadzi internetowy magazyn z ilustrowaną literaturą "Drobiazgi". Redaktorka w "Kosmosie dla Dziewczynek". Zobacz wszystkie artykuły Relacje na linii matka – córka bywają pełne zawirowań, lecz to one w dużej mierze kształtują nasz świat. Kiedy dorastamy, matka przekazuje nam wzorce kobiecości i to od niej podświadomie uczymy się, jak postrzegać samą siebie. Co jednak dzieje się w przypadku matki, która przejawia zbytnią kontrolę lub nieświadomie krytykuje każdy nasz wybór i czyn? Czy jesteś tą kobietą, która była zawsze „niewystarczająca? O tym, jaki wpływ mają słowa wypowiadane do córki od najmłodszych lat, mówi w rozmowie z Hello Zdrowie Patrycja Juszkat, mediatorka specjalizująca się w sprawach rodzinnych. Ewa Wojciechowska: Drobne gesty czy słowa wypowiadane przez matkę typu „masz za słabe stopnie, nie jedz tyle, mogłabyś zrobić sobie ładniejszy manicure, w tej sukience wyglądasz tak normalnie, masz złych znajomych” w jaki sposób są odbierane przez córkę? Jak działa na psychikę nastolatki taka ciągła krytyka? Patrycja Juszkat: Dla małych dzieci rodzice są całym światem. Od maleńkości przeglądamy się ich w gestach, wyrazie twarzy, tonie głosu niczym w zwierciadle i odnajdujemy tam informacje o nas samych. Jeżeli wychowywaliśmy się w pełnym ciepła i bliskości domu, a nasi rodzice zauważali i starali się odpowiadać na nasze potrzeby, również te emocjonalne – czuliśmy, że jesteśmy dla nich wartością. Mieliśmy poczucie, że jako małe istoty swoją obecnością wnosimy wartość – autentycznie wzbogacamy ich życie. To bardzo ważne. Przekaz, który dostajemy od najbliższych nam osób, niesiemy ze sobą przez długie lata. Bywa, że to, co otrzymamy na starcie, utrudnia nam wędrówkę. Sprawia, że czujemy się bezwartościowi, mamy trudności z budowaniem dobrych, wspierających relacji, łatwo się poddajemy, rezygnujemy lub przeciwnie, popadamy w perfekcjonizm. Przykładowo… Wyobraźmy sobie taką sytuację. Kilkuletnia, pełna życia i radości dziewczynka podskakuje z podekscytowania. W pewnej chwili maleńka rączka natrafia na ukochany wazon mamy, który z impetem ląduje na podłodze. Odgłos tłuczonej porcelany sprawia, że dziewczynka truchleje. Jej serce zaczyna bić szybciej, oddech staje się płytszy, ciało nieruchomieje. Dziewczynka z przerażeniem wpatruje się w kawałki rozbitego wazonu, a do jej oczu napływają łzy. Czuje niepewność: Jak zareaguje ukochana mama? Czy przytuli, ukoi dziecięcy smutek i przerażenie? Czy w jej ramionach dziewczynka poczuje się bezpiecznie? W oczach, wyrazie twarzy odnajdzie łagodność i troskę? I tu wszystko zależy od reakcji mamy. Być może kobieta najpierw zaopiekuje się emocjami córki, utuli, a później pokaże, w jaki sposób poradzić sobie z zaistniałą sytuacją. Uśmiechając się, serdecznie poprosi o pomoc w przyniesieniu zmiotki i szufelki. A może razem z córką skleją zniszczony wazon lub stworzą nowy świetnie się przy tym bawiąc. W tym przykładzie dziewczynka otrzyma do swojego „plecaka z życiowymi doświadczeniami” bardzo istotną informację: „Wszystko ze mną ok. Wciąż jestem wartościowym człowiekiem. Nie jestem zepsuta, zła, niezdarna”. Dowiaduje się, że trudne sytuacje są naturalną, nieodłączną częścią naszego życia, że warto skupiać się na poszukiwaniu rozwiązań napotkanych problemów. I że takie wspólne poszukiwania mogą dodatkowo wzmacniać więź z innymi ludźmi. Patrycja Juszkat, mediatorka Dziewczynka, którą surowo karano za okazywanie złości i wzmacniano postawę bycia „grzeczną” i posłuszną, może mieć problem z asertywnością, dbaniem o swoje granice. Może odczuwać druzgoczącą niemoc i bezsilność Nie wszystkie matki jednak są tak wyrozumiałe… Zastanówmy się teraz, jaki przekaz otrzyma dziewczynka, kiedy jej mama zareaguje w zupełnie inny sposób. Kiedy zamiast życzliwego wsparcia zaleje ją potok ostrych słów wypowiedzianych donośnym, surowym tonem? Kiedy twarz mamy będzie wyrażać wściekłość, a córka usłyszy, że jest nieznośna i nieusłuchana, że jest do niczego i na pewno nie kocha mamy. W końcu gdyby tak było, to nie przysparzałaby jej tylu zmartwień i kłopotów. I powinna brać przykład z innych, „grzeczniejszych” dzieci. Być może mama odeśle ją do siebie, aby ta „przemyślała” swoje zachowanie. Oczami wyobraźni widzimy, jak dziewczynka ze spuszczoną głową maszeruje w kierunku swojego pokoju. Tej nocy, poszukując źródła ciepła i poczucia bezpieczeństwa, zawinięta mocno w kołdrę, ściskając ukochanego pluszaka, zasypia z poczuciem winy i ogromnej, przeszywającej wręcz samotności. Rano niepewnie wdrapuje się na kolana mamy, wyrażając skruchę. Mama przytula ją i szepcze „Jak możesz być dla mnie taka niedobra, do grobu mnie wpędzisz. No już dobrze, idź się bawić”. W przestrzeni zakupowej HelloZdrowie znajdziesz produkty polecane przez naszą redakcję: Odporność, Good Aging, Energia, Mama, Beauty Wimin Zestaw z myślą o dziecku, 30 saszetek 139,00 zł Mama Naturell Folian Forte, 30 tabletek 14,25 zł Mama Estabiom Mama, Suplement diety, 20 kapsułek 28,39 zł Mama WIMIN Myślę o dziecku, 30 kaps. 59,00 zł Przekłada się to na relacje córki w dorosłym życiu z innymi osobami? Ogromnie! Wyobraźmy sobie teraz, że przez pierwsze kilkanaście lat swojego życia dziewczynka zbiera do swojego „plecaka” setki, a może nawet tysiące takich doświadczeń. Cały czas słyszy, że nie jest dość dobra, że krzywo biega, że powinna się bardziej postarać, że czemu tylko piątka z minusem, że grzeczne dziewczynki się tak brzydko nie złoszczą, że jak będzie tak płakać to ją „Pan weźmie”, że jest zdolna, ale leniwa i pewnie z własnego doświadczenia moglibyśmy dopisać tu jeszcze wiele innych przykładów. Dziewczynka przeglądając się w oczach takiej matki zapewne wyciągnie wniosek, że jest z nią coś nie tak. Przecież, gdyby się tylko bardziej postarała, mama otoczyłaby ją miłością. I taki przekaz zapewne zabierze w swoją życiową podróż. Będzie on miał znaczący wpływ na charakter relacji, które będzie budować z innymi ludźmi, a także na to, w jaki sposób ta mała dziewczynka już jako dorosła kobieta będzie o sobie myśleć i jak będzie siebie traktować. Czy będzie bardziej krytyczna wobec siebie czy może łagodna i wspierająca. Czy będzie traktować siebie z szacunkiem, dbać o swoje granice? Czy będzie potrafiła powiedzieć „nie”? Czy będzie stawiać potrzeby innych przed swoimi, a z obawy przed odrzuceniem będzie zgadzać się na to, co dla niej niekorzystne i niewspierające? Większość z nas robi profesurę z analizy swoich rodziców, zarzekając się, że nie będziemy zachowywać się tak jak oni, a potem słyszymy głos swojej mamy w naszym. To znaczy, że nasza tożsamość nie do końca jest „nasza”? Słowa rodziców oraz sposób, w jaki je wypowiadają, mają ogromną moc. Z czasem, w procesie internalizacji stają się one wewnętrznym głosem młodego, a później dorosłego już człowieka. To są najczęściej osoby, które spotykam w swoim gabinecie. Pomimo ogromnych sukcesów, zawrotnej kariery gdzieś z tyłu głowy pojawia się cichy głos, który w krytycznych momentach przypomina „Przecież ty się w ogóle na tym nie znasz!”, „Prędzej czy później inni poznają się na tobie, jesteś do niczego!”, niosąc ze sobą poczucie nieadekwatności, zwątpienia czy wstydu. To są też osoby, które z obawy przed porażką i wystawieniem się na potencjalną krytykę, unikają podejmowania jakichkolwiek działań, spędzają całe dnie scrollując telefon, oglądając telewizję i zamykając się w czterech ścianach. W relacji, w obliczu trudności zamykają się w sobie i wycofują lub przeciwnie czując, że partner dotyka ich bolesnego miejsca, reagują ostrą krytyką. Inne jeszcze wieczorną porą odczuwają dojmującą pustkę i rozpacz małej, skarconej i pozostawionej samej sobie dziewczynki. Na takich fundamentach można zbudować zdrową relację z własnymi dziećmi? Może być tak, że kiedy nie mamy doświadczenia bezpiecznej, bliskiej więzi z najważniejszymi dla nas opiekunami, to trudniej nam będzie stworzyć taką relację z naszymi dziećmi. Bywa, że małe istotki dotykają naszych dziecięcych ran: bycia niesłyszaną, niedocenianą, niebraną pod uwagę. I kiedy trzylatek krzyczy nam w twarz „Nienawidzę cię” to do głosu dochodzi ta część nas, której nie szanowano, lub która nie czuła się wartościowa w rodzinie. To jest ten moment, kiedy czując „zagrożenie”, zalewają nas silne emocje, a my reagujemy impulsywnie. W reakcji na potencjalne zagrożenie wyłącza się nasza kora przedczołowa, podczas gdy ciało migdałowate uruchamiając alarm, pobudza nasze ciało do działania, popychając nas w kierunku dobrze znanych, automatycznych reakcji. Można to zmienić? Richard Schwartz, twórca modelu psychoterapeutycznego Internal Family Systems mówi o tym, że to co nas dotyka, boli i rani, może być cennym tropem w poszukiwaniu naszych zranionych miejsc, które potrzebują zaopiekowania i uzdrowienia. Idąc tym tropem w codziennych trudnościach, mamy szansę przyjrzeć się naszym emocjom i nawykowym reakcjom, dostrzec powiązania z tym, czego doświadczyliśmy w kluczowym momencie naszego życia. Być może po raz pierwszy autentycznie poczuć, że to, że reaguję wściekłością i ostrą krytyką w stosunku do najbliższych mi osób, nie wynika z mojej złej woli lub bycia „złą” matką czy partnerką, tylko tego, że w ważnym okresie mojego życia zabrakło mi czułego, wspierającego i życzliwego głosu, który z czasem stałby się moim własnym „wewnętrznym” głosem. Patrycja Juszkat, mediatorka Przekaz, który dostajemy od najbliższych osób, niesiemy ze sobą przez długie lata. Bywa, że to, co otrzymamy na starcie, utrudnia nam wędrówkę. Sprawia, że czujemy się bezwartościowi, mamy trudności z budowaniem relacji, łatwo się poddajemy, rezygnujemy lub popadamy w perfekcjonizm W jaki sposób kształtuje się kobiecość, postrzeganie własnego ciała i samej siebie pod okiem krytycznej matki? Wszystkie dzieci pragną czuć się kochane. Mały człowiek, który czuje, że pewne części jego osobowości nie są akceptowane i mile widziane, będzie najprawdopodobniej starał się je tłumić i wypierać, odrzucając tym samym ważną cząstkę siebie. Dziecko, które wielokrotnie słyszy „co się tak głupio śmiejesz”, może dokładać wszelkich starań, aby odrzucić swoją dziecięcą radość, entuzjazm i spontaniczność. Dziewczynka, którą surowo karano za okazywanie złości i wzmacniano postawę bycia „grzeczną” i posłuszną, może mieć problem z asertywnością, dbaniem o swoje granice. Może odczuwać druzgoczącą niemoc i bezsilność. Nastolatka, która otrzymuje przekaz, że odpoczynek i zadbanie o własne potrzeby jest oznaką lenistwa, może mieć w dorosłym życiu trudność z zadbaniem o siebie. Takie historie słyszysz w swoim gabinecie? W swojej praktyce poznałam wiele kobiet, którym trudno było w weekend usiąść na godzinę z kubkiem gorącej herbaty i książką, ponieważ zalewało je poczucie, że muszą cały czas być w ruchu, robić coś użytecznego, dbać o innych, a sprawianie sobie przyjemności, wyjście na rower lub na fitness napawało je niepokojem. Analogicznie matka, która nie czuje się komfortowo ze swoją kobiecością i seksualnością, może nieświadomie przekazywać podobny komunikat dorastającej córce. Bardzo często słyszę opowieści dorosłych córek, którym w kluczowym momencie zabrakło życzliwego wsparcia i przewodnictwa kochającej mamy. Rytuałów „przejścia”, wspólnego świętowania pierwszej miesiączki i „stania się” kobietą. Ciepła, dzielenia się doświadczeniem, poczucia przynależności. O czym powinny więc pamiętać córki krytycznych matek, aby nie popełniać tych samych błędów w stosunku do swoich córek? Dorastająca dziewczynka potrzebuje przede wszystkim poczucia bezpieczeństwa, pewności, że nie zostanie odrzucona czy wyśmiana. Atmosfery pełnej szacunku, zrozumienia i wsparcia. Przekonania, że w trudnym momencie jest przynajmniej jedna dorosła osoba, do której może zwrócić się ze swoimi problemami z pewnością, że zostanie wysłuchana bez oceniania, za to z intencją otoczenia wsparciem i miłością. I takich, pełnych akceptacji, troski i bliskości relacji życzę każdej mamie i jej dorastającej córce. Patrycja Juszkat – trenerka relacji, mediatorka specjalizująca się we wspieraniu par oraz rodzin, członkini Stowarzyszenia Mediatorów Sądowych, założycielka Pracowni Dobrych Relacji, autorka programu „Kocham Uważnie” oraz „Złość zaopiekowana”. Pracuje z osobami mieszkającymi w różnych zakątkach świata, w języku polskim oraz włoskim, podczas indywidualnych sesji telefonicznych oraz online. Zobacz także Książki Społeczność Ogłoszenia Zaloguj się Książki Matka z córką. Rozmowy intymne Magdalena Kuydowicz Popraw tę książkę | Dodaj inne wydanie Opis Rozmowy, jakie przeprowadziły ze sobą Magdalena Kuydowicz, dziennikarka telewizyjna, publicystka i Katarzyna Korpolewska, psycholog, właścicielka firmy konsultingowej, wykładowca wyższej uczelni. Data wydania: 2006 ISBN: 978-83-922496-5-8, 9788392249658 Wydawnictwo: BONOBO Stron: 140 Mamy 1 inne wydanie tej książki Autor Magdalena Kuydowicz Magdalena Kuydowicz – Magda Kuydowicz jest dziennikarką telewizyjną. Od lat pisze także książki i artykuły. Wydała do tej pory dwie książki kulinarne oraz dwa poradniki: napisany wspólnie z psycholożką Katarzyną Korpolewską: „W co grają matki i córk... Wszystkie książki Magdalena Kuydowicz Gdzie kupić Księgarnie internetowe Sprawdzam dostępność... Ogłoszenia Dodaj ogłoszenie 2 osoby szukają tej książki Moja Biblioteczka Już przeczytana? Jak ją oceniasz? Recenzje Książka Matka z córką. Rozmowy intymne nie ma jeszcze recenzji. Znasz ją? Może napiszesz kilka słów dla innych Kanapowiczów? ️ Napisz pierwszą recenzje Moja opinia o książce Cytaty z książki O nie! Książka Matka z córką. Rozmowy intymne. czuje się pominięta, bo nikt nie dodał jeszcze do niej cytatu. Może jej pomożesz i dodasz jakiś? O nas Kontakt PomocPolityka prywatności Regulamin © 2022

rozmowa matki z córką